środa, 17 czerwca 2015

4. Bieg. Part I


 -Justin! Wzywajcie Justina! JUUUSTIN!- Krzyczy z całych sił grupa kobiet siedzących za mną.
Więc sami rozumiecie jak bardzo, bardzo trudno zablokować mężczyznę, którego pragną wszyscy wokół. A już szczególnie, kiedy moje ciało jest naładowane adrenaliną z powodu rozpoczynającej się walki.

Właściwie to wspaniale znajome uczucie. Takie, które kipi we mnie, gdy siedzę pośród widzów w Podziemiu Atlanty i czekam aż Justin wyjdzie na ring. Czuję jakbym to ja miała walczyć, moje ciało jest w pełnej gotowości. Krew jest ognista i płynna we mnie, nadnercza napełniają mnie odpowiednimi hormonami, a umysł jest czysty niczym wypolerowany kryształ. Moje nogi są nieruchome pod siedzeniem tak samo jak ręce, ale to tylko pozory. Usztywnienie w przygotowywaniu. Podczas, gdy z zewnątrz jest spokojnie, wewnątrz szaleje ogień. To jest ta jedna minuta, gdy wszystko cichnie i zbiera się wewnątrz, w celu kiedy przyjdzie właściwa pora, uwolnić energię idealnie zaplanowanym wybuchem i ze skoncentrowaną starannością.
Nawet teraz pamiętam moją idealną pozycję klęczącą na starcie.
Sposób w jaki moje wszystkie zmysły skupiały się na wystrzale startowym, gdy wszystko... mam na myśli wszystko budzi się na ten dźwięk. W ułamku sekundy zamieniasz się z posągu w pędzącą strzałę.

Teraz wydaje się, że czekam tylko, gdy ktoś ogłosi jego imię. Kiedy w końcu słyszę
'JUSTIN BIEBER, RIIIIIPTIDE!', przebiega mnie nowe wibracje, a nie mam dokąd pobiec, nie mogę ulżyć temu, co krąży w moim ciele. Okrutnie potężny ból jest karmiony tymi samymi hormonami, które pompuje mój organizm i nie mogę tego powstrzymać. Wstaję z krzesła tak jak całe pomieszczenie ludzi, ale tylko tyle mogę zrobić kiedy widzę jak wchodzi na ring w sposób popularny tylko jemu. Tłum momentalnie napaja się nim i ja także czuję zawroty głowy. Oto on, żyjąca, oddychająca fantazja każdej kobiety. Wykonuje swój powolny, arogancki obrót. Ciemne, nastroszone włosy, mocno opalona pierś, uśmiech z dołeczkami.. zabójczy uśmiech... wszystko w pakiecie nazwanym Justin Bieber. Jest czystą perfekcją i przeszywa mnie nowa fala hormonów, gdy robię to, co reszta tłumu. Pożeram go wzrokiem.
Ten uderzający pokaz nisko opuszczonych bokserskich spodenek, ten jawny seksapil sprawia, że staje się centrum mojej uwagi. Centrum. Mojego. Świata.
Przybrałam na wadzę odkąd przestałam trenować i teraz poziom mojej tkanki tłuszczowej wynosi zdrowe osiemnaście procent masy ciała. Nigdy nie byłam tak pulchna jak teraz, mam lekko wystający tyłek i bardziej zaokrąglone piersi. Ale też nigdy wcześniej nie byłam bardziej
świadoma mojego ciała i jego wszystkich wewnętrznych oraz zewnętrznych części, od kiedy
weszłam w interakcję z tym jednym mężczyzną. Nawet nie wiem czy kiedykolwiek będę w
stanie się do tego przyzwyczaić. Czy kiedykolwiek powstrzymam go przed tym, co mi robi.
Czy kiedykolwiek pozwolę sobie przyjąć do wiadomości fakt, że... tak, ten mężczyzna
doprowadza moje ciało do szaleństwa i nie kontroluję go.

- A teraz osławiony i gorąco przyjęty Owen Wilkes, Irlandzki Konik Polny! -Kiedy jego narwany przeciwnik wkracza na ring, karmelowy wzrok Justina przeszukuje tłum aż w końcu znajduje mnie. Utrzymujemy nasze spojrzenie i momentalnie brak mi tchu. Jego dołeczki ujawniają się w tak idealnym uśmiechu, że czuję jak przepływa przeze mnie elektryzując zakończenia nerwowe. Nadal uśmiecham się jak kretynka, gdy słyszę gong. Nie mam zamiaru wstrzymywać
oddechu podczas walki, ale robię to.
Justin wygląda prawie jak znudzony Rottweiler, gdy jego przeciwnik „Konik Polny” skacze po całym ringu i wokół niego niczym mały kangur.
Justin szybko go powala, a ponieważ ciągle wygrywa, musi zmierzyć się z całą kolejką bokserów, jeden po drugim. Z tego, co powiedział mi Pete, tylko ośmiu finalistów z każdego
miasta będzie walczyło w następnym. Wszystko zakończy się wielką walką pod koniec trasy w Nowym Jorku, gdzie dwóch najlepszych zawodników stoczy 16-sto rundową walkę, a nie tak jak teraz 3 rundową.
Teraz Justin walczy z facetem, który wygląda bardziej na zapaśnika niż na boksera. Mięśnie jego brzucha są zwiotczałe i masywne, a jeśli chodzi o szerokość to jest dwa razy taki jak Justin.
Coś silnego i prymitywnego ściska moje wnętrze i wstaję z cichym 'nie!', w chwili kiedy mężczyzna nazywany 'Rzeźnikiem' uderza Justina w żebra. Uderzenie jest tak mocne, że słyszę jak wstrzymuje powietrze.
Moje wnętrze zaciska się w obawie, mimo że szybko wraca do siebie. Moje serce nie przestaje walić w piersi. Przygryzam wargę obserwując jak wymierza zestaw idealnych ciosów w sam środek Rzeźnika. Porusza się tak płynnie, każda część jego ciała jest rozciągliwa i silna. Czasami jestem taka zahipnotyzowana jego ruchami, że zapominam, że z kimś walczy.
Uwielbiam patrzeć na te potężne, umięśnione nogi i sposób, w jaki dają mu podporę, siłę i zwinność. Kocham każdy ruch jego mięśni czworogłowych, ramion, bicepsów. Kocham sposób w jaki jego tatuaż w kolorze wina otaczający jego ramiona akcentuje jak idealnie ma wyrzeźbione ramiona i bicepsy.
- Buu! Buuuuu!- Zaczyna krzyczeć tłum. Jest to reakcja na to jak Justin przyjął kolejny cios w swój tors. Wzdrygam się, gdy Rzeźnik ciągnie prostym ciosem w usta Justina.
Jego głowa odskakuje do tyłu i widzę kropelki krwi przy jego stopach. Znowu słyszę jak mówię łagodne 'nie'. Prostuje się i wraca do pozycji zlizując krew z ust. Nie rozumiem dlaczego opuszcza gardę.
Wygląda to tak jakby w ogóle się nie chronił. Nawet Trener i Riley obserwujący walkę z krańca ringu patrzą posępnie w dezorientacji. Justin jak zawsze idealnie wymierza ciosy, ale w dziwny sposób daje Rzeźnikowi zbyt duży dostęp do swojego górnego regionu piersiowego. Jestem spłoszona i chcę, żeby to już się skończyło. Każde uderzenie wymierzane przez tego okropnego mężczyznę lądujące w niego, ląduje też we mnie. Jak dźgnięcie nożem.
Kiedy Rzeźnik wali go w bok po raz kolejny, a Justin upada na jedno kolano, chcę umrzeć.
- Nie!. - Wylewa mi się krzyk. A kiedy kobieta obok mnie słyszy to, robi wokół ust namiot z dłoni i krzyczy.
- Wstawaj, Justin! WSTAWAJ! Zlej go na amen! -Ulga opuszcza mnie, kiedy widzę jak wstaje, wyciera krew z ust, ale zerka w moim kierunku i w tym momencie przyjmuje kolejne uderzenie.Odbija się od lin ringu.
Moje nerwy są poszarpane w taki sposób, że muszę spuścić głowę i choć na minutę przestać na to patrzeć. W moim gardle znajduje się, dosłownie, kula ognia i nie mogę nawet przełknąć śliny. Jest coś w obserwowaniu jak obrywa, co sprawia że czuję się tak samo bezradna jak wtedy kiedy złamałam kolano i już nic nie mogłam z tym zrobić. Ta bezczynność  to nie ja. Zżera mnie albo chęć wejścia na ring i pobicia tego pieprzonego tłuściocha albo ucieczki. Nagle tłum zaczyna skandować.
- JUSTIN… JUSTIN…JUSTIN. -Coś się dzieje, kiedy nie patrzę, ponieważ rozpętuje się chaos w Podziemiu i ludzie zaczynają wykrzykiwać.
- Taaak. JUSTIN, JUSTIN, JUSTIN! -Przez głośniki wdziera się głos prowadzącego.
- Nasz zwycięzca, panie i panowie! RIPTIDE! Ripppppptiiiiiide! Tak, wygłodniałe panie, krzyczcie z całych sił dla najgorszego z niegrzecznych chłopców jakiego kiedykolwiek widział ten ring! Rippppptiiiiide! -W zaskoczeniu szybko unoszę głowę i spoglądam na ring. Tłuścioch został usunięty z ringu z pomocą lekarzy i uderza mnie fakt, że Justin chyba połamał mu żebra.
Ale mojego faceta nie ma już na ringu. I też może mieć połamane żebra.
Mój Boże, co się właśnie do diabła stało?
Idę na zaplecze tak szybko jak udaje mi się przedrzeć przez tłum. Moje serce nadal szaleje, a ciało domaga się uwolnienia emocji. Znajduję Lupe, który zaciekle kłóci się z Rileyem
o to jak 'ten łajdak igra z ogniem'. Kiedy mnie widzą, Trener obraca się do mnie plecami, a
Riley unosi palec do góry oznajmiając tym samym 'na górze'. Potem wyjmuje z kieszeni
jeansów klucz do apartamentu Justina i rzuca mi go. Łapię go i kieruję się do hotelu, który
szczęśliwie znajduje się tuż za rogiem.

Znajduję Justina siedzącego na ławce w nogach łóżka. Jego nastroszone, ciemne włosy są przepięknie rozczochrane jak zawsze, jego oddech lekko nierówny. Przemywa mnie fala ulgi, gdy podnosi głowę i uśmiecha się tym leniwym uśmiechem, przy którym pojawia się tylko jeden dołeczek.
- Podobała ci się walka?- Pyta ochrypłym z odwodnienia głosem. Nie mogę powiedzieć, że nie, ale nie mogę też powiedzieć, że tak. Nie wiem, dlaczego jest to dla mnie tak skomplikowane doświadczenie. Więc mówię.
- Połamałeś żebra ostatniemu. -Jedna błyszcząca, czarna brew unosi się, a potem wypija do końca Gatorade i rzuca pustą butelkę na podłogę.
- Martwisz się o niego czy o mnie?
- O niego, bo to on nie będzie mógł jutro ustać na nogach.- Chciałam się z nim podroczyć, ale choć pomrukuje to nie uśmiecha się. Jesteśmy sami.
Nagle każdy por w moim ciele staje się świadomy jego obecności. Moje ręce są lekko drżące, gdy chwytam pudełko z maścią i klękam między jego nogami, by posmarować rozciętą dolną wargę. Czas znika, gdy przykładam tam mój palec. Jego oczy są zmrużone i obserwują mnie.
- O ciebie.- Szepczę.
- Martwię się o ciebie. -Nagła świadomość dokładnego rytmu jego oddechu pokonuje mnie. Jestem tak blisko, że chyba właśnie zrobiłam wdech powietrzem, które wypuścił i jego zapach bez ostrzeżenia znalazł się we mnie. Pachnie tak dobrze, słono i czysto jak ocean. Jestem bezradna, nie mogę zatrzymać moich reakcji. Moja głowa szaleje w czaszce. Wyobrażam sobie jak pochylam głowę w jego wilgotną szyję i przesuwam językiem po każdej kropelce potu jaką widzę na jego skórze.
Patrząc posępnie na swoje własne myśli, zamykam maść wieczkiem. Zostaję na kolanach debatując czy nie zacząć od jego nóg skoro już tu jestem.
- Spieprzyłem sobie ramię, Brooke. -Kręci mi się w głowie na moje ochryple wymówione imię. Wpływa na mnie to w jaki sposób je wymawia, ale maskuję go udawanym ponurym westchnięciem.
- Wiedziałam, że nie ma co liczyć na to, by taki buldożer jak ty przetrwał tą noc z jedynie rozciętą wargą.
- Naprawisz je?
- Oczywiście. Ktoś musi.- Wstaję i klękam za nim na łóżku, chwytam za ramiona. Już nie jestem zdziwiona sposobem w jaki każda komórka mojego ciała skupia się na połączeniu z ciałem tego mężczyzny przez moje ręce. Po prostu zamykam oczy i pozwalam sobie upajać się tym przez chwilę. Próbuję go zrelaksować. Napięcie w jego ciele jest bardziej nieustępliwe niż zwykle. Wbijam się głębiej w jego prawe ramię i szepczę.
- Ten obrzydliwy drań wymierzył tu dość mocny cios. Wymierzył dużo mocnych ciosów. Boli?
- Nie. -Chyba słyszę nutkę rozbawienia w jego głosie, ale nie jestem pewna. Moje skupienie
wędruje do jego biadolących mięśni, stawiających opór moim palcom. Wiem z doświadczenia, że to boli. Musi.
- Posmaruję cię arniką i zastosujemy terapię zimnem. -Siedzi nieruchomo, gdy wmasowuję olejek w jego skórę. Kiedy zerkam na jego ciemny profil, widzę że jego oczy są zaciśnięte.
- Boli?- Mamroczę.
- Nie.
- Zawsze mówisz 'nie', ale tym razem widzę, że boli.
- Są inne części mnie, które bolą bardziej.
- Co do diabła?- Drzwi apartamentu otwierają się z hukiem i Pete wpada do głównej sypialni. Nigdy nie widziałam, żeby ten mężczyzna o łagodnym wyglądzie był taki zły. Jego rysy
rodem chłopca z chóru wydają się być ostrzejsze i już nie tak anielskie. Nawet jego loki wyglądają bardziej wyraziście.
- Co. Do. Diabła?- Powtarza. Ciało Justina zamienia się w ceglaną ścianę pod moim dotykiem.
- Trener jest podminowany. - Dodaje Riley wchodząc za nim do środka. Nawet energiczny Riley dzisiaj patrzy posępnie.
- Wszyscy chcemy wiedzieć jedną rzecz. Dlaczego kurwa pozwalasz na skopanie sobie tyłka?
- Dziwna wibracja pojawia się w pokoju i moje ręce natychmiast przestają poruszać się na jego ramionach.
- Celowo pozwoliłeś mu na to? Tak czy nie?- Riley rzuca mu zabójcze spojrzenie. Justin nie odpowiada, ale jego pierś jest teraz naprężona, a wszystkie mięśnie spięte.
- Potrzebujesz seksu?- Dopytuje się Pete wskazując na niego.
- Potrzebujesz? -Moje wnętrze ściska się i wiem, że nie chcę tutaj zostać i słuchać jak ci faceci
załatwiają Justinowi seks. Mamroczę pod nosem, głównie do siebie bo i tak nikt inny nie zwraca na mnie uwagi, że pójdę do kuchni pomóc Diane i wychodzę.Kiedy idę korytarzem, znowu słyszę Pete’a.
- Stary, nie możesz im na to pozwalać tylko po to, żeby móc poczuć na sobie jej ręce. Posłuchaj, możemy załatwić jakieś dziewczyny. Cokolwiek robisz, nie możesz grać w te cholerne gierki jak normalny człowiek. Torturujesz się, Justin. To, co z nią robisz jest niebezpieczne. -Spowolniłam tak, że prawie się zatrzymałam, a moje płuca chyba zamieniły się w kamienie. Czy oni rozmawiają o mnie?
- W tym roku postawiłeś na siebie wszystkie swoje pieniądze. Pamiętasz ten epizod?- Dodaje Pete.
- Teraz musisz pokonać Skorpiona w finale za wszelką cenę. To dotyczy też jej, stary.-Ton głosu Justina  jest niższy niż pozostałych, ale w jakiś sposób jego łagodne warczenie jest o wiele bardziej groźne.
- Skorpion jest pierdolonym trupem, więc odczepcie się.
- Płacisz nam, żebyśmy zapobiegali takim gównianym sytuacjom, Justin- Ripostuje Pete, ale to sprawia, że Justin jeszcze bardziej obniża głos.
- Mam to. Pod. Kontrolą. -Śmiertelna cisza, która zapada po tym szepcie, wprawia mnie w ruch. Idę do kuchni i widzę jak Diane wyjmuje z piekarnika małego, organicznego indyka. Zapach rozmarynu i cytryn sprawia, że zaczynam się ślinić, ale nic nie robi z moim walącym sercem.

- Dlaczego oni tak krzyczą?- Pyta Diane przyozdabiając danie. Patrzy smutno, gdy jej
kurczak odmawia ładnej prezencji na talerzu, który wybrała.
- Justin został dzisiaj trochę pobity. - Mówię, bo o to właśnie chodziło. Prawda? Diane kręci głową i chichocze do siebie.
- Przysięgam, że ten człowiek ma najbardziej czerwony przycisk samo destrukcji jaki widziałam…
- Milknie, kiedy drzwi za mną otwierają się. Duża ręka łapie mnie za łokieć i obraca.
- Chcesz ze mną pobiegać? -Karmelowe oczy Justina zagłębiają się we mnie i czuję jego frustrację nawet w miejscu, w którym stoję. Spowija go jak czarne tornado. Teraz wygląda jakby był na skraju i jest bardziej niż trochę groźny.
- Musisz zjeść, Justin.- Powiedziała upominająco Diane z kąta.
Justin uśmiecha się krzywo, chwyta z blatu karton organicznego mleka i wypija je aż prawie całe trafia do jego żołądka. Odstawia karton i wyciera usta wierzchem ręki.
- Dzięki za kolację. -Potem unosi brew i czeka na moją odpowiedź.
- Brooke?- Ponagla. Przebiega mnie dreszcz.
Patrząc spode łba na moją reakcję, spoglądam na jego pierś i zastanawiam się czy cokolwiek poza włożeniem go do lodowatej wanny jest dobrym pomysłem. Czuję jednak, że testowanie jego limitów nie jest opcją na dzisiaj.
- Jak się czujesz?- Pytam i obserwuję go.
- Czuję, że chcę pobiegać.- Jego oczy przyszpilają mnie.
- A ty? -Ta prośba sprawia, że się waham. Chodzi o to, że nikt poza biegaczami nie wie, że
bieganie z kimś to poważna sprawa. Bardzo. Poważna. Sprawa.
Zwłaszcza, jeśli jest się przyzwyczajonym do samotnych treningów. Tak jak Justin.
Poza Melanie, ja też nie biegam z nikim innym. Bieg to czas dla mnie. Czas na myślenie. Czas na wyciszenie. Ale potakuję. Myślę, że naprawdę tego potrzebuje, a ja potrzebowałam tego od wielu godzin.
- Założę tylko adidasy i opaskę na kolano.

Dziesięć minut później biegniemy po najbliższej trasie naszego hotelu. To piaszczysta ścieżka naznaczona kilkoma drzewami i na szczęście dobrze oświetlona w nocy. Justin ma na sobie koszulkę i bluzę z kapturem. Bije się z powietrzem w prawdziwie bokserski sposób, a ja cieszę się chłodną bryzą na mojej skórze w sportowym topie z krótkim rękawem i moich ulubionych Asics’ach. Justin ma parę zajebistych Reeboków do biegania, które bardzo różnią się od butów, których używa do boksowania.
- Więc co się stało z Petem i Rileym?
- Poszli szukać dziwek.
- Dla ciebie? -Bije powietrze jedną pięścią, a potem drugą.
- Może. Kogo to obchodzi.
Jestem bardzo rozczarowana, że straciłam moją kondycję. Pół godziny biegu ustalonym przez nas rytmem, a moje płuca płoną i mocno się pocę pomimo chłodnej, nocnej bryzy.
Zatrzymuję się i opieram ręce na kolanach, machając ręką by kontynuował.
- Biegnij. Tylko złapię oddech. Dostanę skurczu. -Zatrzymuje się ze mną i podskakuje w miejscu, by jego ciało nie ochłodziło się. Potem wyciąga torebkę żelu elektrolitowego z kieszonki na koszulce. Wyciąga ją do mnie i jest tak blisko, że mogę go powąchać. Pachnie mydłem, potem i Justinem Bieberem. Trochę kręci mi się w głowie. Może skurcz jajników, który podejrzewałam, nie był wcale skurczem, tylko reakcją mojego organizmu na przypadkowe dotknięcia jego
ramienia. Odsuwa się i wymierza ciosy w powietrze obserwując jak otwieram torebkę na końcu
i wyciskam żel na język.

Krew pulsuje dziko w moich żyłach i jest coś szalenie intymnego w tym jak jego karmelowe oczy obserwują jak zlizuję żel z torebki, która należała do niego. Przestaje skakać. Ciężko oddycha.
- Coś zostało?- Pyta. Momentalnie wyjmuję torebkę z ust i mu ją podaję. Kiedy ją oblizuje w tym samym stylu co ja, moje sutki twardnieją jak diamenty. Myślę tylko o tym, że liże tą samą rzecz, którą ja przed chwilą lizałam. Drżę opierając się pokusie przesunięcia językiem po jego przeciętej wardze i przyciśnięcia do niego moich ust, żeby jedyną rzeczą jaką będzie lizał byłabym ja.
- Mają rację? Chodzi mi o to, co powiedział Pete. Robisz to celowo? -Kiedy nie odpowiada, przypomina mi się jego 'guzik', o którym wspominała Diane i moje zmartwienia podwajają się.
- Justin. czasami można coś złamać i już nigdy tego nie odzyskać. Nigdy tego nie odzyskać.
- Akcentuję, potem spoglądam na odległą ulicę i przejeżdżające samochody, bo boję się, że wyłapie emocje w moim głosie. Przez niego jestem na skraju i muszę wziąć się w garść.
- Przykro mi z powodu twojego kolana. - Mówi łagodnie, a potem wyrzuca pustą torebkę do najbliższego śmietnika i znowu zaczynamy biec.
- Nie chodzi o moje kolano. Chodzi o to, żebyś nie traktował swojego ciała jak czegoś
oczywistego. Nigdy nie pozwól nikomu zrobić ci krzywdy, nigdy na to nie pozwalaj, Justin.
- Kręci głową, marszcząc brwi i zerka w moim kierunku.
- Nie robię tego, Brooke. Ja tylko pozwalam im zbliżyć się na tyle, by ich załatwić. Małe poświęcenia dla wygranej. Kilka trafionych ciosów daje im pewność siebie, potem zaczyna uderzać do głowy, że jestem słaby. Że nie jestem taki jak słyszeli, a kiedy upajają się tym jak łatwo pokonać Justina Biebera, wkraczam do akcji.
- W porządku. To o wiele bardziej mi się podoba.

Biegamy jeszcze przez pół godziny i po pięciu milach dyszę jak stary pies, który właśnie urodził dwanaście szczeniaków czy coś. Moja duma cierpi i tak samo moje kolano.
- Chyba mam dość. Będę miała jutro zakwasy. Lepiej już skończę, bo inaczej będziesz
musiał mnie później zanieść do hotelu.
- Nie miałbym nic przeciwko.- Mówi z lekkim, wspaniałym chichotem. Potem wymierza w powietrze lewy prosty, prawy prosty i biegniemy z powrotem do hotelu.

W hotelowej windzie znajduję się kilka osób oprócz nas. Justin spuszcza niżej kaptur i pochyla głowę, jego profil jest przytłumiony materiałem. Zauważam, że robi to, by nie zostać rozpoznanym i śmieję się z rozbawieniem.
Młoda para krzyczy do nas z lobby.
- Zatrzymajcie windę! - Przyciskam guzik 'Otworzyć Drzwi' aż do chwili, kiedy wskakują do środka. Moje serce zatrzymuje się, kiedy Justin chwyta mnie za biodro i przysuwa blisko siebie. A potem umieram, bo pochyla głowę pod moim kątem i słyszę jak głęboko nabiera powietrza. O Boże, on mnie wącha. Mięśnie mojego podbrzusza zaciskają się. Potrzeba obrócenia się, zakopania nosa w jego szyi i polizania wilgoci na jego skórze pali mnie do żywego.
- Trochę lepiej się czujesz?- Pytam lekko się do niego obracając.
- Taa.- Jeszcze bardziej zbliża głowę i moja skroń zostaje skąpana jego ciepłym oddechem.
- A ty? - Jego feromony są dla mnie jak narkotyk, moje gardło wydaje się być tak ściśnięte, że
tylko potakuję. Jego ręce zaciskają się na moich biodrach, a moje łono zaciska się tak boleśnie, że prawie się wzdrygam.

Kiedy tylko trafiam do swojego pokoju, momentalnie pędzę pod prysznic. Puszczam tak zimną wodę jaką jestem w stanie znieść. Szczękam zębami, ale reszta mojego ciała jest spięta i to wszystko przez niego. Przez niego. Przez niego.
Kiedy kładę się do łóżko, Diane mamrocze 'hej', a potem wraca do czytania książki kucharskiej. Odpowiadam tylko 'dobranoc', zamykam oczy i próbuję udawać, że nie smażę się w mojej skórze. Czuję taki ból, że wiercę się pod pościelą ścigana przez to, co Pete powiedział do
Justina. Prześladują mnie jego pełne, seksowne usta ze świeżym rozcięciem na dolnej wardze, owinięte wokół elektrolitowej torebki. Jego język wyciska z niej resztkę żelu.
Myślę o tym jakby to było, gdybym to ja była tą żelową torebką. Jakby to było czuć jego usta na moim języku, które lekko by mnie ssały. Ta myśl przywołuje świeżą kałużę wilgoci między moje uda. Desperacko pragnę jakoś sobie ulżyć od tego niekończącego się, wyczerpującego,
hormonalnego szału bycia skazaną na niego. To jak z promieniowaniem. Powinnam być w
stanie jakoś się ochronić, ale nie wiem jak. Jego twarz, jego zapach... doprowadzają mnie do
szaleństwa. Jest moim klientem, ale także moim… jakby przyjacielem. Muszę go tylko dotknąć. Wiem, że nie mogę go pocałować w te seksowne usta, ale mogę go chociaż porozciągać.

… Ciąg dalszy nastąpi...


__________________________________________________________________________________


Justin dał sobie skopać tyłek, tylko po to aby Brookey go dotykała !! ;D
Oh Rip, co ty wyprawiasz? :)

__________________________________________________________________________________

O to kolejny rozdział, został podzielony na dwie części, tak jak będą niektóre w przyszłości.
Wpadnijcie do mnie na Wattpad >> link << Może jeszcze w tym roku zamieszczę tam kolejną historię.
Oczywiście nie zapomnijcie o 'Who I Really Am' . Na wattpad znajdziecie tą historię, zedytowaną .
A także pod nową nazwą 'Engaged To The Mafia Boy'

Do następnego Miśki!


17 komentarzy:

  1. Aww... to słodkie co robi. Ja chcę ich pierwszy pocałunek! Nie mogę się doczekać ;) Do następnego xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału !!

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny. Czekam nn :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To takie słodkie i brutalne xd hah... kocham to <3 do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  5. O jeju genialny !!! Justin co ty z nią robisz. Czekam na nastepny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To słodkie, ze to zrobił tylko dlatego zeby Brook go dotykała, Aw! Czekam na anatępny! To opowiadanie to jakies żarty! Jest tak zajebiste ze nie wiem! A znalazłam je dopiero wczoraj hahshsh, do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  7. Kocham to chce juz nastepny !!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny czekam na nastepny

    OdpowiedzUsuń
  9. świetny rozdział *.* czeka na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Huh niezły :D chce następny bo zapowiada się gorąco >3

    OdpowiedzUsuń
  11. Super, kiedy nn?

    OdpowiedzUsuń
  12. Kiedy następny? :D

    OdpowiedzUsuń